Konieczne jest ustalenie tytułowej kwestii, gdyż to istotnie wpływa na ocenę sytuacji.

 

 
Jeśli dzieci są własnością państwa, a rodzicom powierzane czasowo, celem przeniesienia trudnych do realizacji obowiązków i to przy nikłym wsparciu, to działanie ZNP i żądania środowiska nauczycielskiego są w pełni uzasadnione; nauczyciele wykonuję zlecenia państwa w zakresie stosownego potrzebom państwa modelu obywatela.
Nauczyciele mają prawo żądać stosownego ekwiwalentu za swe usługi, podobnego przynajmniej kaście urzędniczej.
 
Jeśli jednak dzieci należą przede wszystkim do rodziców i oni mają pierwszeństwo w określaniu kierunków profilowania modelu osobowości, a państwo tylko wspomaga ten proces przy włączaniu elementów wspólnotowo/państwowych, to akcja nauczycieli jest wyrazem odrzucenia zasad społecznego współżycia. Nauczyciele wyłączają się z wspólnoty nakierowanej na podtrzymywanie ustalonych zasad współżycia. Tak ostre stanowisko wynika z roli w procesie wychowawczym. Proces kształcenia nie może (a przynajmniej - nie powinien)  być przerywany, tak jak nie można zaprzestać karmienia dziecka i stwierdzić, że da mu się jeść za tydzień.
 
Oczywiście - przedstawiona alternatywa nie jest "ostra", a występuje w przemieszaniu wzajemnym na tyle, że trudno niekiedy dostrzec faktyczne zależności. Choćby sprawa przymusu szkolnego, co już ogranicza wolność decyzji rodziców. Niemniej - konieczne jest ustalenie podstawowych relacji wokół których tworzone są dalsze zależności kształtujące system nauczania.
 
Wydaje się, a jest to zagwarantowane konstytucyjnie, że podstawowy wpływ na wychowanie dzieci mają rodzice. Czyli dominantą jest druga z opisanych opcji. Strajk nauczycieli pod wodzą ZNP - jest w tej sytuacji działaniem antyspołecznym.
 
Co należy w tej sytuacji sugerować?
Moim zdaniem - dopuszczalny jest kilkudniowy strajk wykazujący determinację środowiska. Jednak strajk bezterminowy - powinien automatycznie prowadzić do lokautu. Na miejsce tych nauczycieli, którzy biorą udział w strajku, należy zatrudnić innych. Proces nauczania nie może być przerwany.
Być może, z czasem, część dotychczasowej kadry nauczycielskiej można będzie przywrócić do zawodu, ale już na innych zasadach.
 
Konieczne w tej sytuacji są daleko idące zmiany w systemie szkolnictwa. W znacznie większym stopniu zatrudnianie i wynagradzanie nauczycieli powinno zależeć od społeczności lokalnych - zarówno samorządu jak i rodziców dzieci. Ze strony władz centralnych - powinny ulec zmniejszeniu dotacje celowe, a w zamian wskazanie innych źródeł finansowania. Być może konieczny byłby fundusz wyrównawczy dla gmin o niskich dochodach.
Stowarzyszenia rodziców powinny mieć istotny wpływ na programy nauczania (ale także na zakres zajęć dodatkowych) przy zachowaniu jedynie centralnie określanego minimum programowego.
 
Obecnie mamy do czynienia z inwazją LGBT na system nauczania. Warszawa jest tu sztandarowym przykładem. Trudna sytuacja, gdyż stolica jest centrum kształceniowym i to na wszystkich poziomach. Prowadzona akcja mająca element pro-pedofilski zapewne wzbudza obawy rodziców, ale jednocześnie brak możliwości przeciwstawienia się. Jedyną drogą byłoby wypisywanie dzieci ze szkół "o profilu LGBT" i przenoszenie ich do szkół normalnych. Tymczasem w aglomeracji warszawskiej istnieją odmienne tendencje - to szkoły warszawskie miały wyższy poziom i były lepiej zorganizowane. Bardzo często rodzice z miejscowości podwarszawskich dowozili swe dzieci do "lepszej szkoły" w Warszawie.
Ten trend może ulec odwróceniu, jeśli  nastąpi nacisk rodziców (przy większych uprawnieniach) na poprawę jakości nauczania w szkołach podmiejskich przy zachowaniu standardów etycznych.
 
Warunkiem takiego rozwiązania jest współudział rodziców przy kształtowaniu modelu wychowania, a obecna, kryzysowa sytuacja proces ten może stymulować i przyspieszyć. I wcale nie musi być to kosztem wynagrodzeń nauczycieli, gdyż na wysokość płac rodzice, jako współodpowiedzialni, też mieć powinni wpływ, a ocen dokonywać stosownie do uzyskiwanych wyników.